piątek, 8 listopada 2013

7-8.11 CZYLI Z HONOLULU NA BIG ISLAND

Pierwszy dzień w Honolulu - to tzw. dzień na aklimatyzację. W naszym przypadku polegał na dosyć bezmyślnym, ale za to radosnym przemieszczaniu ( przesmradzaniu- jak kto woli...:) .
Uporczywie unikałam getta dla turystów- czyli, jak z mojego punktu widzenia mocno przereklamowanego WAIKIKI BEACH . Hotele, sklepy -markowe- a jakże, nuda jednym słowem.

Za to byliśmy na sun beach -  fale mieliły zdrowo i znowu nie czytałam uważnie, że ostrożnie z kąpielą, w związku z czym dobrze się bawiłam jak mną kotłowało. Czyli- mniej  wiesz, lepiej śpisz, krócej zeznajesz, lepiej się bawisz...:))
Potem obiad w Costco-czyli zakup 3 rodzajów surowych ryb :
-krewetki  czosnkiem ( to nie ryby, ale liczy się),
- merlin w sosie sojowym- na surowo- na elegancko : to sashimi
- i moje ulubione ahi poke soyu- czyli tuńczyk.
Do tego zaś papaye i mi się już wszystko podoba i wielce szczęśliwa jestem z tego powodu- kurcze, jakie to proste :)
 No i w klapkach można- to taka prywatna informacja dla Krzysia K- który się nie zdecydował i niech żałuje ...:) 
I potem kolejne spacery, i spać poszłam o 19.30 - ale za to w ogrodzie, pod gołym niebem - suuper,...,

8.11- CZYLI BIG ISLAND- DUŻA WYSPA- HAWAII

Moja ulubiona, tu wracam jak do siebie...

Z czego słynie  owa wyspa:
- jest największa i najmłodsza geologicznie, ciągle rośnie - bo lawa płynie ( chociaż od kilku tygodni przestała ..., oj niedobrze ...)
- tu rośnie kona coffee- jedna z najbardziej cenionych kaw na świecie. W Polsce bywa w bardzo  prestiżowych :) sklepach i sporo kosztuje- około 1000 zł za kilogram...,
- tu także rosną orzechy macadamia -pyszne,
- bogini wulkanu to Madame Pele- jej wizerunki są w wielu miejscach,

Wylądowaliśmy  w Kona , gdzie przez godzinę siedziałam i gapiłam się w morze- ocean znaczy się, i na kraby, co łaziły po skałkach i jadłam znowu surowe ryby ( tym razem łosoś surowy i kalmary surowe w sosie sojowym- bo tu wszystko jest w sosie sojowym ...)  i poi .
 Poi- to dla ciekawych świata - taka pulpa ze sfermetowanego taro ( bulw taro), które uciera się i czeka aż trochę sfermentują. ma to konsystencję gęstego jogurtu i jest bardzo zdrowe- zawiera dużo wapnia. Polinezyjczycy brali ten poi na morskie wyprawy- to ich trzymało przy życiu. Smak- no nie mam jak porównać, szare w wyglądzie, a w smaku niepodobne do niczego co znam.

Potem - przejazd do Pahoa, i wjazd na czarną, jak gruba ( to po śląsku kopalnia) ziemię. To wszystko wulkan i dziwnie mi się podoba własnie ta czarna część wyspy- zdjęcia załączę.
Trochę problemów było ze znalezieniem  naszego miejsca zakwaterowania, ale to tak jest , jak się chce przyoszczędzić na GPS i grać gieroja. Błąkanie się po dżungli - co prawda , po nazwijmy to szumnie asfaltowej drodze, w pewnym momencie wyglądało jak  sceny z Blair Witch Project ..:) .

BO tu o 18 - tej robi się ciemno- i to nagle i bez ostrzeżenia- chlup i był dzień / jest noc i od razu czarna. taka uroda podzwrotnikowa...
Jutro- na warsztaty kultury hawajskiej- po to tu jestem wszak :)
LOTNISKO  KONA INTERNATIONAL 

AVOKADO-MAŁE I NAPRAWDĘ DUUUŻE 

TO CO LUBIĘ- LAWA JAK OKIEM SIĘGNĄĆ 

WIDOK KA 'A BAY
BULWA TARO Z KTÓREJ ROBI SIĘ POI 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz