czwartek, 5 marca 2015

Aloha- dzień 1 - prokrastynacja, czyli nie ma planów


nad Kanadą


tęcza ,jak się zbudziłam,
Doleciałam - wczoraj wieczorem- czyli dzisiaj rano:).
Tak- jest 11 godzin różnicy.
Na początek - garść światłych spostrzeżeń  z podróży:

1. Na lotach Lufthansy- jednak - lepsze jedzenie i wino. Do samolotu   San Francisco zmieściło się 800 osób, które sprawnie zapakowano w 40 minut.
2. Jako, że miałam  reise fieber ( nie wiem czy tak się pisze) byłam na lotnisku o 6.30,  i po odprawie już  6.50.  Wolny czas spędziłam spijając 3 cappucino, wylewając na siebie perfumy w sklepie wolnocłowym, smarując się kremami- próbkami, oraz przyglądając różnym ludziom i poleciałam. Lot jak lot- 12 godzin,jak zazwyczaj. Trzeba chodzić i się gimnastykować oraz pic wodę żeby nie uschnąć.
 3.  Szybko się odbyła odprawa- i jak to Polaka zapytali czy wiozę kiełbasę :) Serio. I nie woźcie- nie wolno , nawet vacuum.

4. Potem super zupa w san Francisco- po to leciałam - najlepsza pomidorowa w food court/ czyli kąciku żywienia- San Francisco Soup Company- polecam:).
5. Do Honolulu kolejne 5,5 godziny.
6. A w Honolulu- deszcz.:) . No deszcz- też okazuje się bywa.
7. A moja kwatera- wysoko- i wieje.
8. Na kolacje- papaje, na śniadanie-papaje - świeże, podkreślam- świeże- z drzewa, świeże. Gekko , czyli takie zielone jaszczurki  " ciamkają" od rana.
9.I tęcza- wstawię pierwsze zdjęcia już teraz.
Dzisiaj aklimatyzacja, czyli snucie się tu i tam, a szczególnie po ryby .jutro festyn- Dni Honolulu .





1 komentarz:

  1. Z deszczem, to kochana - czegoś nie dopracowałaś... ;-)
    Dobrze, że jesteś w Domu, swoim domu! :-D RŁ

    OdpowiedzUsuń